Została
sama w ciemnym wnętrzu furgonetki,
oczywiście nie licząc śpiącego grubego gościa
w głębi. Oparła się o boczną ściankę podciągnęła
nogi i objęła je ramionami, starając się trochę przemyśleć
całą sytuację. Pomijając inne szczegóły, zakochała się w
facecie, który ją porwał, pewno był terrorystą, może wszystko
co mówił to kłamstwa, by była spokojna, w końcu widziała go
wcześniej pod szkołą, może ją śledził. Myślała już o tym,
ale bała się zapytać, a co jak się wścieknie, w zasadzie to
się go bała, ale z drugiej strony słyszała jego myśli i czuła,
że jest bezpieczna.
To
bardzo dziwne, nie była w stanie zidentyfikować tak do końca
swoich uczuć, pomyślała, że może to wszystko szok pourazowy,
albo raczej słynny syndrom Sztokholmski, kiedy porwani zakochują
się w porywaczach, o właśnie to na pewno to.
Z
rozmyślań wyrwały ją dobiegające z zewnątrz
odgłosy bieganiny, tupotu chyba końskich kopyt, okrzyków i warkotu
silnika, chyba rzeczywiście helikoptera. Pomyślała absurdalnie, i
zdawała sobie z tego sprawę, że to może być ciekawe przelecieć
się helikopterem, nawet jeśli to miałaby być ostatnia rzecz przed
śmiercią, mogło być fajnie, choć oczywiście wolałaby aby jej
nie zabili, a może jak będzie grzeczna…
Po
jakimś czasie wszystkie odgłosy zaczęły milknąć, jakby
oddalający się odgłos silnika helikoptera zabierał ze sobą i
inne dźwięki. Harmider uspokajał się, pomyślała sobie, że
Sebastian to szef i pewno wystraszył wszystkich, więc chcieli
pokazać jak ciężko pracują, a teraz znów wracają nic nie robić.
Z zamyślenia wyrwał ją nowy dźwięk, ktoś podszedł do
furgonetki i otwierał drzwi, odsunęła się ostrożnie i spięła.
-
Hej mała, żarcie – poznała ten głos słyszany wcześniej w
samochodzie to człowiek z przodu furgonetki, aż się
wzdrygnęła na wspomnienie jego rechotu. Był wysoki mocno
umięśniony, zarośnięty i z daleka śmierdział piwem.
– No,
jak tam, lepszy humorek, szefunio cię udobruchał – teraz znów
zarechotał lubieżnie. – Fajnie było.
-
Sądząc po jego minie jak wychodził musiało być… – dodał
drugi też obleśnie rechocząc. Ten z kolei był nieco niższy i
raczej grubszy niż umięśniony, nie czuć było od niego piwa, ale
wyraz jego twarzy był tak odpychający i jednocześnie rozanielony,
że Natalię ciarki przeszły po plecach i ścisnęły się
wnętrzności.
Cofnęła
się w głąb furgonetki, w panice zalana gonitwą myśli, klnąc się
w duchu że uwierzyła i zaufała, przecież ją zostawił, oddał
w ich ręce, by się zabawili, tak jak chcieli, co teraz, żywej
jej nie dostaną, o nie.
Macając
podłogę ręka za sobą, bojąc się spojrzeć i odwrócić wzrok od
obleśnych prześladowców, wyczuła długi twardy przedmiot, jakąś
rurkę. Ścisnęła ją w dłoni i mono nabrała powietrza.
-
Coś taka nieśmiała, koteczku – zaśmiał się niższy.
A
ten drugi w tym momencie wskoczył płynnym ruchem do środka, stając
nad nią. Teraz już przestała
myśleć, działała instynktownie,
zamachnęła się rurką i uderzyła napastnika w kolana,
jednocześnie zwijając się ze strachu w kulkę. Zobaczyła
kontem oka, że napastnik upada i odturlała się w przeciwną
stronę, w stronę otwartych drzwi wozu, tam jednak natknęła się
na drugiego bandytę, który już wyciągał obleśne łapy by ją
złapać.
Leżała
na boku, korzystając z tego zamachnęła
się nogą i kopnęła w jego stronę. Jej stopa wylądowała prosto
na jego twarzy, z taka siłą, że zmiażdżyła mu nos. Odskoczył z
wrzaskiem klnąc. Natalia rozejrzała się, jeden wił się w środku
furgonetki usiłując wstać, drugi zniknął z boku, droga była
wolna. Nie zastanawiając się co dalej wyskoczyła, nadal w ręku
ściskała rurkę, jej niedoszły napastnik stał teraz tyłem
trzymając się za twarz i klął. Podeszła cicho i z całych sił
przywaliła mu rurka w łeb od tyłu. Padł jak kłoda.
Natalia
głośno wypuściła powietrze i teraz dopiero zastanowiła się co
dalej.
Targała
nią nienawiść i wściekłość, ale przede wszystkim nienawiść,
czuła się zdradzona i wykorzystana. Rozejrzała się w około,
parę namiotów w oddali jeden większy obok, jakieś samochody.
Słońce właśnie zachodziło czerwieniejąc
się nisko nad horyzontem. Pomyślała, że to super, trudniej im
będzie ją wytropić i dogonić, byle uciekać cicho. Samochody
odpadały, dużo hałasu, no i nie bardzo dobrze jeździła, lepiej
nie ryzykować, ale piechotą w pantoflach na obcasie daleko nie
zajdzie.
Schyliła
się i uniosła nogę, zdjęła but i odłamała szybko obcas,
potem powtórzyła to w drugim, tak lepiej, pomyślała. W tym
momencie doszło ja znajome parsknięcie, tak przypomniała sobie
odgłosy kopyt, tu są konie, to jest to. Parskanie dochodziło z
namiotu obok, szybko skierowała się tam biegiem. W środku stało
sześć koni osiodłanych i gotowych do jazdy, nie zastanawiając
się podeszła do pierwszego i delikatnie położyła mu dłoń
na szyi. Poczuła jego drżenie i pomyślała o pięknej łące
z soczystą zieloną trawą i swobodnym galopie przez nią.
Pomogło, zawsze pomagało, ile razy chciała jakiegoś konia
uspokoić nakłonić do wykonania jakiegoś polecenia to obraz
zielonej łąki zwykle pomagał.
Teraz,
podciągnęła popręg, odpięła konia i pociągnęła za sobą
do wyjścia, szedł bez oporu posłuszny, pełen zaufania. Po wyjściu
z namiotu błyskawicznie wskoczyła na siodło i dała koniowi znak
łydkami do galopu.
Ruszył
szybko i pewnie, znał drogę na zewnątrz, więc mu zaufała. Za
bramą rozejrzała się, wokół wszędzie było płasko, wielki
step, ale z prawej strony w oddali widać było jakieś
wzniesienia, tam skierowała konia i ruszyła.
Intensywny
dźwięk dzwonka telefonu przebijał się nawet przez warkot
helikoptera i wyrwał
Sebastiana z zamyślenia. Odebrał machinalnie
i aż podskoczył. Wiktor wrzeszczał jak opętany, z początku
nie był w stanie zrozumieć co on mówi, ale kiedy zrozumiał co się
stało, o mało nie zgniótł telefonu, ci cholerni idioci, a ile
razy mówił żeby nie brać ludzi do takiej roboty, do żadnej
roboty, w ogóle nie zadawać się z ludźmi.
-
Szukajcie jej i żeby jej włos z głowy nie spadł – wrzasną do
telefonu – Wytnę wszystkich w pień jak jej się coś stanie
– zawarczał w furii – I nie żartuję – dodał szybko z
taką groźbą, że jego rozmówca nawet nie odetchną.– Szukać
jej, już.
Rozłączył
się z wściekłością, wrzasną do pilota by natychmiast zawrócił.
Słysząc jego ton i poprzednią rozmowę, pilot nawet nie
mrukną, wziął łagodny zakręt i skierował maszynę powrotem.
Sebastiana
czekała jeszcze jedna rozmowa, starał
się opanować ale przychodziło mu to z trudem.
Podniósł telefon i zadzwonił do Gajusza. W kilku słowach opisał
co się stało, Gajusz nic nie skomentował, ale kiedy powiedział,
że są niedaleko i za godzinę powinni z Luną i Oliwią dotrzeć na
miejsce wyczuł, że ten jest wściekły.
Kilkanaście
minut później helikopter miękko wylądował, ale Sebastian
wyskoczył już wcześniej jeszcze parę metrów nad ziemią i już
pobiegł do stojącej samotnie furgonetki. Uważnie obejrzał ślady
i zaczął wietrzyć, tak już wiedział co się stało jego
wyczulone zmysły doskonale wyodrębniły ślad dziewczyny i
konia z innych, którymi ludzie w panice zadeptali je. Od razu
też wiedział gdzie uciekała, pomyślał, że rozsądnie, ale
jednocześnie przeraził się znał te wzgórza i wiedział jak są
niebezpieczne.
Może
uda mu się zdążyć przed nią, szybko polecił pilotowi zmianę
kierunku i wybrał numer Gajusza by poinformować go, o tym by nie
leciał do obozu, tylko od razu w góry. Na szczęście odebrała
Oliwia i obyło się bez komentarzy i zbędnych awantur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz