Cały
pokój tonął w mroku, jedyny pojedynczy promień
księżyca w pełni oświetlał fragment
biurka i stojącego przy nim krzesła, nie przeszkadzało jej to
jednak, wyczulone zmysły przywykłe do przenikania mroku,
dostrzegały każdy najmniejszy szczegół. Jak prawie co noc, stała
nieruchomo niczym posąg napawając się widokiem śpiącego
chłopaka. Kiedy patrzyła na niego znów wzbierały w niej te
gwałtowne uczucia fascynacji, pożądania i nieznośnego wszech
ogarniającego bólu, jednak potrzeba spoglądania na niego choćby
z daleka była silniejsza.
Przesuwający
się powoli promień księżyca oświetlił śpiącego wzbudzając
srebrzyste refleksy na jego skórze. Nagle, coś odbiło światło na
tyle mocno iż zmusiło ją do oderwania się od gonitwy
napływających wciąż myśli. To tylko wisiorek na szyi, jednak
jego blask w świetle księżyca był tak silny, jak by sam był
świecąca gwiazdą. Mienił się przez moment, ukazując
skomplikowany dziwny ornament, niczym srebrna koronka z postaci
dziwnych zwierząt i roślin, a następnie znikną, kiedy promień
księżyca przesuną się dalej, oświetlając teraz uchylone usta i
zamknięte oczy.
Oddychał
ciężko, jakby coś go przygniatało, rzucił się gwałtownie i
odepchnął ręką nieznaną przeszkodę, potem powoli przekręcił
się i szepnął przez sen:
-
Luna
Miała
wrażenie, że się przesłyszała, to nie było możliwe by mógł
ją pamiętać. Obserwowała go od ich spotkania w lesie i nikomu nie
wspomniał o niej ani razu, a jej zdolności manipulowania
pamięcią i myślami ludzi nigdy do tej pory jej nie zawiodły. Nie
mógł pamiętać, to przypadek. Jednak gdzieś głęboko
zakiełkowało w jej myślach ziarenko niepewności.
W
tym momencie poczuła coś jeszcze zagrożenie, gdzieś w oddali
narastający lęk, coś, jakąś świadomość, na granicy jej
świadomości też obserwującą, a może polującą, gdzieś daleko.
Wzbudziło to w niej niejasne bardzo odległe wspomnienie, ale czego,
nie potrafiła sobie przypomnieć.
Spięła
mięśnie do skoku i ruszyła.
Natalia
drgnęła gwałtownie, był środek nocy około
wpół do trzeciej, a ona nadal czytała niesamowite
badania
prof. Hawthworta z uniwersytetu w Nebrasce,
badającego przy pomocy fMRI kobietę będąca medium. Czy wydawało
jej się, czy też usłyszała jakiś stukot w uśpionym domu, a może
to tylko jej wyobraźnia, pobudzona czytanymi artykułami.
Przed
badaniami prof. Hawthworta, znalazła opisy badanych przypadków
z uniwersytetu w Helsinkach, gdzie pacjenci zdiagnozowani
wcześniej jako schizofrenicy okazali się wyraźnie ze sobą
porozumiewać w myślach, a w ich krwi wykryto bardzo wysokie
stężenie NAA neuroprzekaźnika N-acetylo-asparaginianu. Jak również
fascynujące badanie zespołu prof. Sedorowa z Instytutu Badań
Psychicznych w Kazachstanie gdzie przy pomocy fMRI badano co dzieje
się w mózgu pacjenta któremu, po podaniu neuroprzekaźnika
N-acetylo-asparaginianu
z pewnej odległości osoba o uzdolnieniach
paranormalnych
przekazuje myślowy obraz oglądanej
rzeczy. To było najbardziej niesamowite, jeśli nie było tu
oszustwa, to u badanego w tym momencie wyraźnie aktywizowało się
pole 17, 18 i 19 płata wzrokowego, a gdy była to ludzka twarz lub
znany przedmiot też pola 37 i 39, czyli jednym słowem badana osoba
widziała obraz.
Natalia
przetarła bolące oczy, i włączyła drukarkę,
jutro jednak opowie o swoich podejrzeniach
Arturowi, no może nie o motocykliście, ale ma konkretne badania o
wpływie umysłu na umysł. Potem zdecydują czy powiedzieć o tym dr
Rahmowi i jak spróbować to zbadać.
Teraz
jednak musi się już położyć bo zaczyna mieć zwidy o duchach z
przemęczenia, a jutro musi wstać jak zwykle o świcie.
Kolejne
trzy tygodnie upływały Aleksandrowi
jakby w lekkim otępieniu, nie działo się nic nieoczekiwanego dzień
wlókł się za dniem na wykonywaniu codziennych zajęć. Natalia
była tak zajęta, że prawie jej nie widywał, siedziała na
uczelni, w szpitalu, a jeśli w domu to przy komputerze. Co prawda
często bywał w stajni, ale z reguły jeździł na ujeżdżalni,
a do lasu tylko rozprężyć konia. Było to rozsądne, gdyż odnosił
wrażenie, iż gdzieś tam tylko ma szansę jeszcze kiedyś spotkać
Lunę. W zasadzie to stracił już nadzieję i zaczynał poważnie
się zastanawiać czy to aby nie było urojenie, a nie prawdziwe
spotkanie. Nie zmieniało to faktu, iż jeśli by to zależało tylko
od niego, to pałętałby się po lesie w kółko całymi godzinami.
Chodził
też już do szkoły na zajęcia, ale po trzech miesiącach
nieobecności i tak ten semestr miał
chyba do tyłu, pytanie czy pozwolą mu przystąpić
do matury. Na ćwiczeniach rehabilitacyjnych dostał stanowczy nakaz
chodzenia na spacery (na piechotę), więc bez entuzjazmu wybrał się
parę razy z kumplami do kina.
Do
tego jeszcze prawie co noc męczyły Aleksandra koszmary, których na
dodatek rano nie potrafił sobie przypomnieć, budził się zmęczony
i zrezygnowany. Zaczął już nawet zastanawiać się nad tym
czy to nie pierwsze objawy choroby psychicznej, najpierw halucynacje,
teraz często miał wrażenie czyjejś obecności, jak by go ktoś
obserwował, czasem w pociągu, innym razem na parkingu lub jak
budził się w nocy. Tak jak by tuż poza zasięgiem jego wzroku ktoś
był, ale kiedy się odwracał lub zapalał światło nikogo nie
było. Znalazł już w Internecie, że to typowe objawy schizofrenii
i zaczął się z tym powoli godzić, zastanawiając się jak powie o
tym Natalii.
Noga
była już prawie idealnie sprawna, ale rehabilitant znów zaczął
czepiać się chodzenia na spacery, na dodatek pójście do kina nie
uznawał za spacer. Na ostatnich zajęciach Aleksander musiał
przyrzec codzienną godzinę chodzenia po lesie, najlepiej po piachu,
górach dołach, wręcz bomba.
Był
już późny wieczór kiedy zdecydował się w końcu wybrać na ten
spacer. Z ociąganiem zawiązywał buty zastanawiając się, co
zrobić aby takim spacerom rehabilitacyjnym nadać jakiś rozsądny
sens. Przez moment zastanawiał się czy może by posłuchać
nagranych przez Adę wykładów po
drodze, ale wzdrygnął się z obrzydzeniem, sięgnął
jednak po telefon i słuchawki z postanowieniem posłuchania muzyki.
Nawet nie sprawdził co ma nagrane, w końcu wszystko jedno.
Las,
a właściwie malutki lasek służący pobliskim mieszkańcom na
miejsce niedzielnych spacerów
rodzinnych, wycieczek rowerowych i mini
tor motokrosowy, zaczynał się jakieś sto metrów od
jego domu i spełniał wszystkie wymogi rehabilitacji
piach góry, doły itp. Najistotniejsze jednak było to, iż był
środek tygodnia, ciemno i prawdopodobnie w lesie nie będzie żywej
duszy. Włączył głośniej muzykę, ostre dźwięki wgryzły się w
jego mózg wypędzając wszystkie myśli i absorbując swoją siłą
całą dostępną uwagę.
„Może
nie będzie tak źle” – pomyślał i ruszył ścieżką przed
siebie w zasadzie nie zastanawiając się dokąd idzie i tak było to
obojętne wcześniej czy później dojdzie do piaszczystej wydmy i
wzniesień też tu pełno. Tak naprawdę to uwielbiał las nocą
zwłaszcza oświetlony pełnią księżyca, a dzisiaj księżyc był
wielki i jasny jak olbrzymi świecący reflektor.
Aleksander
nie myśląc o niczym, szedł wolno ze wzrokiem utkwionym w ziemię,
starając się
rozpoznać słuchane utwory, co przychodziło mu
z trudem, gdyż jak już sobie przypomniał to były nagrania
sprezentowane przez kumpla ze szkoły Maxa „na poprawienie
nastroju” jak leżał w gipsie. No, to chyba jednak nie dokładnie
jego muzyka.
Nagle
w ostrym dźwięku pojawił się nowy warczący zjadliwy ton i z
każdą chwila nasilał się. Potrzebował chwili aby uświadomić
sobie, że to nie muzyka i dźwięk pochodzi z zewnątrz.
„Cholera,
wariat na quadzie i to bez świateł, a niech to….” – pomyślał
i odwrócił się za siebie, aby sprawdzić jak daleko jest intruz.
Stanął
jak wryty, machinalnie sięgnął wyjmując
słuchawki, parę metrów przed nim w tym
samym momencie zatrzymał się motocykl, a na nim, jeszcze
piękniejsza, jeśli to było możliwe, dziewczyna z leśnego
spotkania, tym razem oświetlona księżycowym blaskiem wyglądała
tak niesamowicie pięknie, że Aleksandrowi znowu zabrakło
powietrza. Była bez kasku, a blask księżyca rozświetlał jej
jasne, srebrzyste włosy i odbijał się od srebrnych detali
czarnej skurzanej kurtki.
Stanęła, przytrzymując lekko, wolno pracujący,
olbrzymi czarno srebrny motocykl i uśmiechnęła się niepewnie.
Zgasiła silnik motoru widząc, że ją zobaczył.
Nie
był wstanie wyksztusić z siebie słowa.
-
Hej, cześć… – Luna zaczęła niepewnie zawieszając głos jakby
chciała coś dodać, ale się rozmyśliła. Patrzyła na niego z
niedowierzaniem, a jej piękna twarz przez moment wyrażała
mieszaninę frustracji, radości i przerażenia – Pamiętasz mnie?
– spytała.
To
pytanie wyrwało Aleksandra z osłupienia.
-
Cześć, nie mam jeszcze Alzhaimera, jak mogę nie pamiętać –
odpowiedział z oburzeniem.
-
No, tak, myślałam… w zasadzie nie powinieneś pamiętać
-
Jak to?
-
Nieważne, tak mi się wydawało –Luna zmieniła front i dodała
uprzejmie – Milo cię widzieć.
Znów
go na moment przytkało, ale zaraz odpowiedział nieco zmieszany
-
Ciebie też, miło widzieć.
-
Mogę potowarzyszyć w spacerze – spytała wesoło dziewczyna,
jakby nigdy nic
-
Jasne, miło by było, ale…. – Aleksander spojrzał na motor z
wahaniem
-
To nic, zostawię go tu jak będziemy wracać zabiorę, albo kiedyś
– dodała swobodnie
-
No, co ty ukradną go
-
Tutaj, nikogo tu niema – odparła ze śmiechem - A jak co, to go
znajdę, jest bardzo charakterystyczny.
-
Hmm – Aleksander nie wiedział, co powiedzieć, gdyby miał taki
motor, to pewnie nie spuściłby go z oka nawet na moment. – Może
sam go ukradnę – mrukną pod nosem.
-
Proszę bardzo, aż tak nie jestem do niego przywiązana by o niego
walczyć – zaśmiała się – No to co, chodźmy – powiedziała
miękko, a jej ciepły lekko ochrypły głos wprawił w wibrację
całe jego wnętrze.
Przez
chwilę szli w milczeniu obok siebie. Po kilku minutach marszu
skręcili w niewielką, ledwo widoczną w świetle księżyca
ścieżkę. Teraz już nie mogli iść obok siebie, było a wąsko.
-
Chcesz to pokaże ci piękne miejsce w lesie? – spytała dziewczyna
po chwili, z wahaniem odwracając się do Aleksandra
-
Tak, chętnie – Aleksander uśmiechnął się miło
-
Ale będziemy musieli zejść ze ścieżki, za chwilę….
-
Jest trochę ciemno, ale mam latarkę – odpowiedział Aleksander
przeszukując kieszenie. Dziewczyna delikatnie złapała go za rękę.
-
Nie, latarka nie jest potrzebna, popsuje wrażenie, księżyc
wystarczy.
-
Jak znajdziesz drogę….
-
Ja dobrze widzę w ciemności, ty też zaczniesz widzieć i słyszeć,
jak spróbujesz patrzeć.
-
Cały czas patrzę, ale głównie widzę ciemność
-
Nie…, nie patrzysz, jak wszyscy współcześni ludzie, nawykłeś
do światła i zgiełku, biegasz po lesie w słuchawkach, wpadłeś
do niego jak pszczoła do pokoju, jesteś tu, ale chcesz uciec,
patrzysz tylko w okno z szybą….
-
Lubię chodzić po lesie…
-
Może i lubisz, ale go nie widzisz i nie starasz się poczuć, kiedyś
ludzie którzy żyli w lesie, musieli go szanować, czuć i znać, po
to by przeżyć
-
Ale teraz już lasy nie są niebezpieczne, nie ma w nich zwierząt,
tylko śmiecie…
-
No nie do końca, jest tu mnóstwo zwierząt, ale robisz tyle hałasu,
że nie masz szans ich zobaczyć, ani usłyszeć. – szepnęła Luna
-
Skąd wiesz, skoro tak hałasuje, że je zagłuszam – spytał
Aleksander złośliwie
-
I tak je słyszę, a nawet widzę, bo się staram, ty też możesz,
zamilknij na chwile i skoncentruj się na lesie i tym co jest dookoła
Aleksander
nie odpowiedział tylko posłuchał
dziewczyny i zaczął wpatrywać się w ciemność wokół. Księżyc
rzeczywiście świecił wystarczająco jasno by dużo widzieć, ale
jednak, wydawało mu się, że chyba nie na tyle by widzieć coś
więcej niż drzewa. Po chwili poczuł rękę dziewczyny na swojej,
aż przeszły go dreszcze, spojrzał na nią, uśmiechnęła się i
ostrożnie wyciągnęła druga rękę. Przesuną wzrok za jej
wskazaniem i dostrzegł niewyraźny ruch. Skoncentrował się
wiedziony ciekawością i po chwili był w stanie dostrzec więcej.
To był królik, a może zając, siedział i strzygł uszami, ten
ruch zobaczył. Chciał zrobić jak najostrożniejszy krok do przodu
by lepiej się przyjrzeć, ale nadepną na coś. W otaczającej ich
ciszy lasu odgłos łamanej gałązki był jak huk wystrzału.
Oczywiście królik czmychnął, a Luna się zaśmiała cicho i
szepnęła.
-
No jak, obijająca się o szybę pszczoła, ruszysz się i mnóstwo
hałasu.
-
A ty potrafisz nie robić hałasu – w zasadzie nie spytał tylko
stwierdził też szeptem – Znikasz jak duch
-
No tak, umiem być cicho… jak duch – zaśmiała się bezgłośnie
-
Naucz mnie, tak poruszać się w lesie
-
No nie wiem czy to możliwe – popatrzyła na niego z powątpiewaniem
– Jesteś jak dziecko, nic nie wiesz o lesie… - zawahała się –
ale dzieci się uczą…, no może.
Odwróciła
się powoli i pociągnęła go za sobą. Starał
się naśladować każdy jej ruch i prawie każdy oddech.
Zatrzymywali się kilku krotnie i Luna bezgłośnie pokazała mu sowę
na gałęzi nad nimi i przyczajonego lisa, a potem drugiego,
zjadającego upolowanego chyba jakiegoś gryzonia. Chodzili tak po
lesie z godzinę, aż w końcu wyszli znowu na ścieżkę.
Aleksander był zafascynowany, ale jednocześnie czuł ból we
wszystkich mięśniach jak by biegał przez wiele godzin.
-
Chyba na pierwszy raz Ci starczy, bo jutro nie będziesz się mógł
ruszać – zaśmiała się – Aż czuje jak ci się kwas mlekowy
odkłada w mięśniach
-
No co ty mógłbym tak całą noc, to dla mnie pestka –
odpowiedział szybko, ale w głębi ducha marzył raczej by usiąść,
lub się położyć. – Wiesz co, teraz ja coś ci pokażę, bo
chyba jesteśmy na tej samej ścieżce, którą wcześniej szliśmy?
-
Tak masz rację, no chyba jednak troszkę się uczysz – zaśmiała
się Luna – To prowadź
Szli
znowu jedno za drugim, ale teraz to Aleksander
szedł pierwszy. Idąc starał się co prawda
iść ostrożnie, jak pokazywała mu Luna, ale niezbyt mu wychodziło,
więc postanowił zagłuszyć swoją ignorancję rozmową.
-
Nie boisz się – zapytał nagle Aleksander odwracając się do Luny
– Tak iść w nocy po lesie sama obok obcego faceta
-
Nie – odparła bez wahania – Nie boję się ciebie, ani nikogo –
dodała szybko
-
To źle – zaśmiał się
-
Chyba powinieneś powiedzieć „to dobrze”, chcesz abym się
ciebie bała?
-
Nie, ale może powinnaś
-
Może, ale nie mam instynktu samozachowawczego, taka wada wrodzona –
Luna zaśmiała się, tak naprawdę na wyobrażenie swojego braku
instynktu – A po za tym nie jesteś taki obcy, przedstawiłeś mi
się
-
I to wystarczy, np.: „Jestem Ted Bundy, do usług” – zaśmiał
się Aleksander.
-
Ciekawe byłoby doświadczenie.
-
No, myślę – odparł sarkastycznie.
-
A, Ty nie boisz się mnie, wyglądałeś przez moment na
przestraszonego – Luna zapytała wpatrując się w niego ciekawie.
-
Nie – Aleksander roześmiał się szeroko. - Nie mógłbym się
ciebie bać – zawahał się. - Nie wyglądasz groźnie – dodał.
-
Pozory mylą.
-
No tak, to akurat prawda i co, jesteś taka groźna i mam się ciebie
bać – teraz Aleksander uśmiechał.
-
No pewno, ale w najbliższym czasie powstrzymam się i nie zrobię ci
krzywdy – Luna odparła po chwili z udaną powagą.
-
Dzięki, doceniam starania. Popatrz już jesteśmy na miejscu.
W
tym momencie gałęzie rozstąpiły się i weszli
ma malutką leśną polankę, gęste krzaki poszycia otaczały ją ze
wszystkich stron, ale wewnątrz nie było żadnych krzaczków, tylko
całe pole konwalii wyrastających
z miękkiego zielonego mchu. Pokrywały
cała
łączkę niczym delikatny oszałamiająco pachnący
dywan, tylko po bokach w cieniu krzaków i drzew rosły
paprocie. W świetle księżyca widok był niesamowity,
zwłaszcza, że na paprociach i konwaliach zebrała się wieczorna
rosa i teraz jej krople iskrzyły się niczym rozsypane diamenty.
-
Jakie przepiękne, romantyczne miejsce – zawołała Luna zachwycona
i kucnęła głaskając delikatnie dywan konwalii – Nie sadziłam,
że faceci mogą zwracać uwagę na takie piękne romantyczne miejsca
-
No, widzisz jednak potrafię zaskakiwać, kiedyś trafiłem tu
przypadkiem, w świetle słońca ta polanka też jest przepiękna
-
Nie wątpię, jednak na pewno wole ją w nocy
Aleksander
roześmiał się lekko, odchylając głowę do tyłu i przeczesał
włosy palcami. Ruch ten spowodował, że księżyc przez moment
zatańczył na jego szyi powodując świetlisty refleks i błysk.
Jego
wisiorek zalśnił srebrzystym blaskiem, na ułamek
sekundy i z schował się w zagłębieniu szyi.
-
Piękna ozdoba – zauważyła zainteresowana Luna
-
Moja jedyna pamiątka po prawdziwych rodzicach
-
Wygląda na bardzo stary
-
Pewno tak.- odparł Aleksander i usiadł na mchu.
Luna
usiadła na przeciwko niego, cały czas głaskając konwalie, co
powodowało, że pachniały jeszcze mocniej
-
Mój ojciec jest prawnikiem – zaczął opowiadać. - I kiedyś
dostał zlecenie odnalezienia rodziny
porzuconych bliźniąt: dziewczynki i chłopca,
mieli tylko ten wisiorek i list od umierającego ojca z prośbą o
to, by któreś z dzieci zawsze go nosiło, pamiątkę rodzinną oraz
o znalezienie rodziny jego zmarłej przy porodzie żony, gdzieś we
Włoszech – zamilkł na chwilę i po kilku minutach ciągną dalej.
- No i mój ojciec długo próbował, ale nie udało mu się, a do
mnie i siostry tak się przyzwyczaił, że postanowili z żoną
adoptować nas, a ten wisiorek cały czas noszę, wygląda trochę
jak połówka większej całości.
-
Piękna historia – zamyśliła się Luna
-
Tak, to naprawdę dobrzy ludzie– powiedział Aleksander z powagą i
zamyślił się, może to romantyczna atmosfera łąki sprzyjała
wyznaniom, bo przecież nigdy o tym nikomu nie wspominał.
-Czy
chcesz wiedzieć ja kim jestem? - spytałaLuna po chwili milczenia
-
Chyba nie – Aleksander odparł z wahaniem, po chwili dodał pewnie.
– Nie.
-
Dlaczego? – zdziwiła się.
-
Nie wiem, tak jest bardziej intrygująco – odparł ze śmiechem. –
Tajemnicza dziewczyna na tajemniczej leśnej polanie w świetle
księżyca.
-
Lubisz tajemnice i zagadki
-
To czasem może nadawać sensu nudnemu życiu.
-
Czyżby? Ale może być niebezpieczne – Luna popatrzyła na
Aleksandra poważnie i powoli wstała.
-
No i ….?
-
No tak, oczywiście nie boisz się – zaśmiała się
-
No właśnie, to ty, dziewczyna, powinnaś bać się…
Podniósł
się, odwrócił w jej stronę i zrobił krok, tak że znalazł się
zaledwie parę centymetrów od Luny. Wydawała się zaskoczona
wstrzymała oddech i może chciała zrobić krok do tyłu, ale jego
ramię objęło ją w talii i zatrzymało w miejscu.
Gwałtowny
przypływ adrenaliny spowodował,
iż Aleksander poczuł gorąco w całym ciele, serce przyśpieszyło
jak oszalałe, a jednocześnie wszystkie
jego zmysły wyostrzyły się. Pozwoliło mu to jednak również, na
szybką ocenę sytuacji. Pomimo jego gwałtownego, wydawałoby się
agresywnego ruchu, jej oczy wpatrzone w niego cały czas, były
wesołe i łagodne.
Przeszedł go bardzo przyjemny elektryzujący
dreszcz. Uniosła w górę głowę, spojrzała śmiało w jego
oczy i uśmiechnęła się.
-
Jakoś się nie boję
-
Czyżby, a serce pewnie wcale tak ci nie wali jak by miało uciec –
zaśmiał się sarkastycznie Aleksander
-
Raczej nie, choć jeśli, to może to wcale nie ze strachu –
odparła prowokacyjnie
Pochylił
się powoli, nie odrywając spojrzenia
od jej szarozielonych, wielkich i szeroko otwartych oczu, aż jego
usta przywarły delikatnie do jej lekko uchylonych chłodnych warg,
oddała pocałunek namiętnie, jakby zapominając o całym świecie
na ten jeden moment.
Pachniała
konwaliami, a on pogrążył się w tym
zapachu i namiętności chcąc aby ta chwila trwała wiecznie, a oni
przez wieczność pozostali razem na tej łące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz