Po
drodze do stajni Aleksander czuł się jak narkoman na głodzie z
szansą na działkę, tuż za rogiem. Poniekąd to pewnie nawet
prawdziwy głód, może nie narkotyczny ale na pewno głód
adrenaliny. Do takiego wniosku doszedł już jakiś czas temu w
czasie tych nudnych trzech miesięcy, gdzie najbardziej ekscytującym
i ekstremalnym wyzwaniem stała się wycieczka w gipsie do
kuchni. Może czasem przyciągał wypadki ale też trzeba przyznać,
że nigdy ich nie unikał, lubił emocje i wyzwania podnoszące
poziom adrenaliny, można powiedzieć, że wręcz ich poszukiwał.
Ekscytował
się szybką jazda samochodem i sama myślą o tym, iż za
moment wsiądzie na konia poczuje jego ciepło, zapach, ruch jego
mięśni pod jedwabistą skórą i stanie się z nim jednością
wspólnymi pragnieniami i instynktami, potrzebą ruchu, wolności,
czasem ucieczki, może od rzeczywistości.
Zahamował
gwałtownie przed bramą stajni i powoli ostrożnie wjechał na
parking. Piotr, kierownik stajni przywitał go szerokim uśmiechem.
Jego pomarszczona ogorzała od wiatru i słońca twarz zawsze była
pogodna i spokojna.
-
No jak tam rekonwalescent, gotowy na rehabilitacje z pomocą
czworonoga – zaśmiał się.
-
Pewno, nie mogę się doczekać, aż wychodzę z siebie
-
Wiem, tylko spokojnie, weź Samarytanina i możesz pojechać na
spacer, ale piętnaście – dwadzieścia minut max, potem wróć,
jak wszystko będzie OK. to popatrzę na ciebie jeszcze parę minut
na ujeżdżalni, ale jak się nie zmęczysz. Potem mam jazdę i wezmą
od ciebie Samarytanina, będzie rozgrzany.
-
Dzięki, już lecę
-
Pospiesz się z czyszczeniem, zaraz zjawią się kursanci i będzie
tłum, to duża grupa.
-
OK.
Czyszczenie
i siodłanie zajęło mu kilkanaście minut,
wprawne, automatyczne ruchy, optymalizowały
czas i wysiłek. Co prawda chętnie by jeszcze pomarudził w stajni,
ale Piotr miał rację, już słyszał podniesione
głosy i pokrzykiwania „tumu” kursantów, a to nie było to, „co
tygrysy lubią najbardziej”.
Wyprowadził
Samarytanina przed stajnię, Piotr zjawił się jak z podziemi, pewno
już czekał.
-
Pomóc wsiąść- spytał przyjaźnie.
Zawahała
się, wolałby wsiąść sam, ale z drugiej strony robić cyrk,
a jak by mu noga nie wytrzymała, było by głupio, może lepiej z
godnością przyjąć pomoc.
-
Proszę, jeśli możesz
-
Tylko uważaj, nie spadnij, nic oprócz stępa, konia mi nie zmęcz.
-
Na pewno go zajeżdżę – powiedział z sarkazmem – a jak
spadnę to wrócę na piechotę, rehabilitant zalecał spacery –
dodał.
-
Super, miłego spaceru
Las
mienił się wszystkimi odcieniami wiosennej zieleni, uderzał w
zmysły z szaloną siłą zniewalającego spokoju, przemieszanego z
żywą intensywnością budzenia się nowego życia. Większość
drzew była już pokryta liśćmi, niektóre kwiatami, a w
zieleniejącym poszyciu bieliły się zawilce. Wiatr targał korony
drzew, ale tak wysoko, iż tu na dole nic nie było czuć oprócz
delikatnego szumu i czasami ocierania się o siebie konarów wysoko w
górze.
Słońce
delikatnie przeświecało przez koronki liści, jednak w niewielu
miejscach miało szanse dotrzeć do ziemi i pozostawić na niej złote
plamy. Las był gęsty, a ścieżka niezbyt szeroka, tak że trzeba
było uważać co chwilę na wychodzące na ścieżkę drobne
gałązki, czochrające włosy i drapiące w twarz.
Wodze
puścił koniowi luźno, pozwalając mu się odprężyć i rozciągnąć
swobodnie i poskubywać co
chwilę młode listki z mijanych gałązek, oczywiście
to
karygodne, ale jak miło czuć zadowolenie i przyjemność jaką
to sprawia koniowi. Rozkoszował się
swobodnym ruchem potężnych mięśni i regularnym
kołysaniem w takt swobodnego długiego stępa.
Po
dziesięciu minutach lawirowania pomiędzy drobnymi gałązkami
ścieżka rozszerzyła się w miarę szeroką piaszczystą drogę
leśną, ciemną i prostą niby bajkowy tunel którego sklepienie nie
przepuszczało ani promienia wiosennego słońca. To była bardzo
stara część lasu, wiekowe drzewa, i małe ledwo podrośnięte
siewki tworzyły po bokach gęstą ścianę zieleni poprzecinaną
kolumnami grubych pni i konarów.
Koń
podniósł łeb i zadrżał lekko, to była wymarzona droga do galopu
i często tu razem galopowali przed kontuzją. To nieme pytanie
zwierzęcia podziałało na Aleksandra jak zapalona w oparach benzyny
zapałka, jego cierpliwość i rozwaga miała swoje granicę. W
ułamku sekundy, poczuł znajome uderzenia adrenaliny, nie myśląc
zebrał wodze i łydkami dał koniowi przyzwolenie na bieg, następnie
płynnie zmienił równowagę i pozycję, pochylając się do
przodu dając koniowi swobodę, a następnie puścił wodze luźno.
Pęd
wiatru na twarzy i szum w uszach połączony z rytmem uderzeń kopyt,
ogłuszał i jednocześnie działał kojąco, teraz na reszcie
czuł pełną wolność i swobodę, a może to były uczucia konia…
Droga była szeroka i bezpieczna, a galop Samarytanina równy, pewny
i spokojny, stanowili teraz pełną jedność. Zamknął oczy
rozkoszując się tym uczuciem i rozpływająca się po krwioobiegu
adrenaliną.
Pęd
powietrza, głód, pragnienie potrzeba czegoś, niespełniona,
niewiadomo czego. Pęd powietrza. Tak, tylko taki moment pozwalał
zapomnieć na chwilę, po części o tym kim się jest, o samotności
i wiecznym bólu pragnienia. Las był spokojem, źródłem
zaspokojenia pragnienia, ruch też dawał spokój, czy to odwieczny
instynkt, pewnie tak.
Biegła
ledwie muskając stopami leśne poszycie, obok niej, bezszelestnie
suną olbrzymi wilk, to jej brat, wspaniały, piękny, pełen gracji.
Ich bieg
przypominał taniec, złączenie zmysłów i rytmu
ciał,
dawał swobodę i wolność, był czysta przyjemnością.
W
tym tańcu widziała każdy szczegół poruszającego
się
w zwolnionym tempie świata. Gałęzie kłaniające
się wolno i z namysłem, drobne zwierzęta i ptaki ostrożnie
usuwające się z pod nóg.
Gorące
powietrze smagało jej czoło, w uszach szum zagłuszał częściowo
inne odgłosy lasu, nagle doszedł ją inny dźwięk, znajomy,
uderzenia kopyt o piasek, gwałtowne bicie serca, krew buzująca
w arteriach. Automatycznie skierowała bieg w tą stronę, to
znów instynkt. Powoli włączała myślenie i kontrolę. To
zwierze to koń. Koń to nie obiekt polowań, koń oznacza ludzi na
koniach. Powinna odejść i przeciwną stronę, wiele razy spotykała
w lesie jeźdźców na koniach, ale… coś jest nie tak. Koń
jest sam? Coś, może instynkt, może jakaś nieodparta siła
ciągnęła ją w tę stronę.
„To
uczucie swobody płynące od konia, ciekawe, pewnie uciekł,
zatrzymam go i odprowadzę, ciekawe doświadczenie, a może nie
odprowadzę… Nie, Dawid, odejdź, wracaj do braci, wystraszysz go”
W
tym momencie wilk odłączył się i skoczywszy w bok, zniknął
w gąszczu młodych drzewek i krzaków.
„Stój”-
rozkazała w myślach. Wiedziała, że jest szybsza od niego i będzie
przed koniem w momencie reakcji kona na hasło. Skoczyła i…
Tego
w żaden sposób się nie spodziewała, nie wyczuła wcześniej bicia
drugiego serca, ani nic, żadnej dodatkowej myśli, to była tylko
jedna żywa istota. A tu…
Swobodny
pęd trwał parę minut, może sekund, może godzin…. Nagle coś
się zmieniło, na ułamek sekundy, bardziej podświadomie poczuł tę
zmianę niż zmysłami. Czy to jakiś dodatkowy odgłos zakłócał
rytm, czy ruch konia się zmienił, jakieś wahanie, dysonans.
Otworzył gwałtownie oczy… ułamek sekundy, nie był stanie nawet
pojąć całości obrazu. Człowiek. Drzewa. Rozmazana plama…
„Zabiłem…”
To
był nawet dla niej ułamek sekundy, rytm bicia ich serc się
zmienił. W tym samym momencie w zwolnionym tempie zobaczył ją. Koń
staną. Jego serce przestało bić. Doszedł ją jego zapach.
Znalazła
się przy nim jeszcze nim zaczął zsuwać się z siodła. Spadł
prosto w jej ramiona, więc ostrożnie ułożyła go na mchu.
Odsunęła
się porażona, nigdy nie czuła czegoś takiego, tak silnie,
mieszanina pragnienia, fascynacji, pożądania i wręcz bólu i
głodu. Patrzyła z przerażeniem na postać leżąca przed nią, kim
on jest, że wywołuje w niej takie uczucia i to tak niesłychanie
silne. Tyle lat przebywa swobodnie wśród ludzi, od dawna nie robią
na niej wrażenia.
Regularne
rysy bladej twarzy, potargane ciemne
włosy, oszałamiający, tak kuszący i wzbudzający
pragnienia zapach. Potrząsnęła głową jak by chciała otrząsnąć
się ze snu. Zastanowiła się przez moment ile może mieć lat,
wyglądał najwyżej na dziewiętnaście, jeszcze dziecko.
Jego
serce ponownie uderzyło, raz, a potem już wznowiło regularny rytm.
Oczy jednak miał cały czas zamknięte i sprawiał wrażenie
śpiącego.
Delikatnie
wysunęła rękę i dotknęła jego policzka, przeszył ją dreszcz,
może wspomnienie, niczym porażenie prądem jego gładka skóra
działała na nią jeszcze silniej niż jego widok i zapach, nie
potrafiła się powstrzymać, pogłaskała jego czoło, oczy,
policzek i usta, następnie delikatnie bojąc się, że go zbudzi
dotknęła szyi, czując miarowy już rytm pulsującej krwi. Zadrżała
gwałtownie niby w konwulsjach, to drżenie sprawiało jej taką
niewypowiedzianą rozkosz. Delikatnie uniosła i położyła jego
głowę na swoich kolanach, pragnęła aby ta chwila nigdy się nie
skończyła, wiedząc, że kiedy się obudzi, to koniec, był tylko
człowiekiem, a ona będzie musiała odejść i sprawić by nigdy o
tym zdarzeniu nie pamiętał.
Jeszcze
raz dotknęła delikatnie opuszkami palców jego twarzy, szyi,
ramienia, napawając się rozkoszą tej chwili.
Chłopak
delikatnie westchnął, następnie odetchnął mocniej i poruszył
zamkniętymi jeszcze powiekami, a potem powoli otworzył oczy. Były
ciemne, okolone gęstymi czarnymi rzęsami, o tęczówkach w
przedziwnej mieszaninie szarości, grafitu i wręcz czerni. Na moment
utonęła w tych oczach nie będąc w stanie nawet odetchnąć.
Mrugnął
uwalniając ją jednocześnie z odrętwienia
i jego oczy przybrały bardziej przytomny wyraz, który
zaczął szybko przechodzić w wyraz zaskoczenia
i niedowierzania.
Powoli
zaczęło do Aleksandra docierać to, co się wokół działo i nic
się nie zgadzało z tym co pamiętał, coś było nie tak tylko, co.
Ostrożnie
analizował to co ostatnie pamiętał jak otworzył oczy w galopie na
koniu, tak, ktoś przed nim nie miał szans go ominąć, stratował
go, może koń go…
Ale
ten ktoś, pochylał się teraz nad nim i uśmiechał łagodnie.
To na nią wpadł.
„Zabiłem
ją i ja też nie żyję”- pomyślał – „to jedyne
wytłumaczenie, po za tym ludzie nie są tak piękni i niesamowici,
kogoś takiego nie można spotkać”
Aleksander
zaczął wpatrywać się w nią jak oczarowany, zapominając co tak
naprawdę się stało, i czy ma wszystkie kości całe, bo przecież
musiał spaść, z tej pozycji, w której jest, to wynika
jednoznacznie. Była taka … piękna, biła od niej jakaś
niesamowita siła, fascynowała go i porażała jednocześnie.
„Zakochałem
się w dziewczynie widzianej pierwszy raz na oczy i to tak…, to
niemożliwe” – jego serce waliło jak oszalałe, miał wrażenie,
że zaraz wyskoczy.
Nagle
dotarło do Aleksandra, że to zbyt nierealne może, to tylko
halucynacje. Powoli podniósł się i usiadł, wyciągając rękę i
ostrożnie dotknął jej twarzy. Była prawdziwa, co prawda jej skóra
była bardzo chłodna, ale ten dotyk przeszył go niczym porażenie
prądem, otrzeźwiając jednocześnie. Była prawdziwa. No tak, a on
zachowuje się jak idiota, wpatrując się w nią z rozdziawioną
gębą.
Nieznajoma
uśmiechała się do niego łagodnie i ostrożnie, jak by bała się,
żeby go nie wystraszyć. Była chyba w jego wieku lub trochę
młodsza, miała przepiękną pociągłą delikatną, owalną
szczupłą twarz o regularnych rysach i olbrzymich szarych, lekko
zielonkawych głębokich niczym jeziora oczach.
Delikatną twarzyczkę anioła okalały bardzo jasne wręcz biało
szare krótko obcięte, lekko zmierzwione włosy,
współgrając z bardzo bladą wręcz porcelanową
cerą. Sprawiała wrażenie lekkiej i delikatnej niczym zjawa lub
motyl. Była drobna, szczupła, ale jednak chyba bardzo wysportowana.
-
Hej, cześć, jak się czujesz? – jej głos był bardzo miękki i
urzekający, wprawiał w drżenie całe jego wnętrze niczym dźwięk
subwoofera.
-
Dobrze, co się stało? Nie…, nie zabiłem cię… przepraszam –
Aleksander jęknął.
-
To nie twoja wina, nic się nie stało, zobaczyłeś mnie i zwaliłeś
się z konia – odparła szybko.
-
Spadłem?
-
No nie zupełnie, złapałam cię – w jej głosie mógł wyczuć
lekkie wahanie.
-
No, i ….?
-
Nic, obudziłeś się i zadajesz pytania – teraz to było lekkie
zniecierpliwienie.
Aleksander
powoli wstał i zaczął się rozglądać oglądając krytycznie też
siebie.
-
No, nic mi się nie stało – przyznał – A tobie? –
zapytał jeszcze raz z wahaniem
-
Mnie nie mogło się nic stać - odparła ostro
-
Ale wjechałem w ciebie, widziałem, nie mogłaś uciec
-
Bzdura, stałam obok drogi - zaprzeczyła.
-
Hmm – nie wyglądał na przekonanego.
Aleksander
spojrzał na dziewczynę spode łba i ruszył w stronę konia.
-
Kulejesz, nic cię nie boli – dziewczyna znalazła się przy nim w
oka mgnieniu, aż się wzdrygnął zdziwiony.
-
Nie, Ja tak mam, to stary uraz – odparł zażenowany.
Stała
tak blisko, aż zakręciło mu się w głowie.
-
Mogę jeszcze o coś spytać? – kiedy Aleksander kiwnął głową,
ciągnęła dalej. - Chciałabym wiedzieć jak masz na imię, ja
jestem Luna.
-
Przepraszam, powinienem wcześniej pomyśleć, mam na imię
Aleksander – zaczerwienił się.
Uśmiechnęła
się zniewalająco w odpowiedzi. Aż mu dech zaparło
„Jak
można się tak uśmiechać, teraz to już nie wiem jak się nazywam,
znów wyglądam pewno na idiotę” – pomyślał.
Luna
spuściła oczy, a Aleksander powoli wyciągną rękę i musną
opuszkami palców jej policzek, poczuł chłód jej skóry i zrobiło
mu się od niego niesamowicie gorąco. Podniosła wzrok i spojrzała
mu w oczy, a on na moment zapomniał o wszystkim nawet o
oddychaniu. Jednak po chwili zmusił się do wysiłku.
-
Musze już wracać, chciałbym…. – powiedział Aleksander, a w
zasadzie szepną
Tego
się nie spodziewał, podeszła bardzo blisko, wzięła w obie dłonie
jego głowę i przyciągnęła do siebie, tak iż ich twarze znalazły
się naprzeciwko siebie, zatrzymała się na moment, to był ułamek
sekundy kiedy musnęła swoimi wargami jego usta. Zaparło mu dech w
piersi, a serce prawie stanęło. Spojrzała na niego przerażona jak
by usłyszała, iż zatrzymuje mu się serce, ale teraz waliło już
jak oszalałe, a ona uśmiechała się słodko.
Podszedł
powoli do konia i odbił się od ziemi starając się nie dać poznać
jaki sprawiało mu to wysiłek. Przełożył nogę przez szyję
konia, usiadł w siodle i pochylił się do Luny.
-
Zobaczymy się jeszcze – szepnął, z drżeniem bojąc się głośno
zapytać.
-
Myślę, że nie, zaraz zapomnisz o tym spotkaniu – Luna mówiła
poważnie i cicho, ale z takim smutkiem w oczach, iż serce
ścisnęło mu się, przeczuwając, że może być to prawda.
-
Nieprawda, nigdy nie zapomnę – Aleksander obruszył się gniewnie
-
Lepiej abyś zapomniał i… zapomnisz – Luna powiedział to
spokojnie, ale cicho i znów z jakimś takim bliżej
nieokreślonym bólem, że Aleksandrowi serce mało nie wyskoczyło z
piesi.
-
Nie – zadziwiła go moc, jaką włożył w to jedno słowo.
Pogłaskała
delikatnie jego udo, i ich spojrzenia jeszcze raz się spotkały.
Tyle bólu i pragnienia było w jej przepięknych szaro
zielonych oczach, jak by żegnała go na zawsze i to nie po kilku
minutach znajomości, ale po latach. Aleksander, o dziwo, czuł
podobnie, chciał zeskoczyć i zostać tu z nią na zawsze,
jednak koń ruszył, mimo, że chciał go powstrzymać, szedł dalej.
W
tym momencie obejrzał się za siebie, już jej nie było, ścieżka
była pusta, lekko drżały liście na młodych drzewkach przy
drodze.
Zawrócił,
ruszył kawałek kłusem, ale nie było tu żadnej ścieżki w bok, a
prosta droga widoczna daleko na kilometr była pusta. Próbował
wejść kawałek w ciemny las, ale to szukanie igły w stogu siana.
Aleksander wrócił powili na ścieżkę i skierował
konia do stajni, puścił wodze i dokładnie starał się przypomnieć
każdą drogocenną sekundę, odkąd otworzył oczy na drodze.
Sebastian
z premedytacją, ze wściekłym rykiem silnika, ostentacyjnie
zaparkował motor na podjeździe przed ekskluzywnym hotelem z
kasynem, w którym umówił się z Maksem. Nienawidził takich
miejsc, ale za to wiedział, że Maks je uwielbia. Zawsze wszędzie
na świecie, w pierwszej kolejności właśnie w takich miejscach był
na pewno.
-
Szukam Maksymiliana Verdena – spytał portiera w kasynie i nie
pomylił się, od razu portier skierował go do dużej sali pełnej
odstawionych gości i brzęku żetonów, prosząc by poczekał przy
barze.
Mimo
nagannych spojrzeń na jego skórzaną kurtkę i spodnie, oraz
ewidentny brak krawata, nikt nie zaprotestował gdy wchodził i
siadał przy barze. Nazwisko Maksa zdecydowanie zastępowało
wejściówkę i krawat.
-
Piwo proszę – zawołał do barmana i uśmiechną się z
satysfakcja na widok jego zdegustowanej miny.
-
No, no, Sebastian Brent, co Cię tu sprowadza, w te skromne progi,
przyszedłeś oskubać kilku gości w pokera czy może jednak za mną
się stęskniłeś – wesoły głos Maksa przebił się przez gwar
głosów.
Jak
zwykle olśniewający i otoczony dwoma pięknymi
dziewczynami w bardzo obcisłych i krótkich
sukienkach. Jedna była blondynką o niebieskich oczach i białej
skórze, a druga smagła brunetką o oczach jak smoła. Były
dobrane i dopasowane jak elegancki drogi garnitur i szpilki do
mankietów z brylantami.
Jego chłopięcy urok i uśmiech każdego
by zwiódł ale nie Sebastiana, za dobrze go znał wiedział,
że Maks to niebezpieczna mroczna postać,
zdecydowanie wilk w owczej skórze, a nawet jagnięcej.
-
A jak myślisz, przecież do takiej nory nie wlazłbym tylko dla
kasy… - odpowiedział Sebastian
-
No nie wątpię – rzucił Maks i dodał tylko dla Sebastiana –
„Jak przyszedłeś się zabawić to zapraszam, która ci się
podoba?”
„To
trudny wybór, są tak świetnie dobrane do Ciebie, że aż żal je
rozdzielać”
„Szczerze
mówiąc trochę mnie już znudziły, są zbyt doskonałe na dłuższą
metę, możesz wziąć je obie, w każdym razie na dzisiejszy
wieczór” – dodał ze śmiechem
-
Co u Izabeli, nie widzę jej z tobą?
-
Nie masz szczęścia, nie ma jej wyjechała do Dubaju na kilka
tygodni, ale jak wróci to powiem jej, że się stęskniłeś…
-
No nie wiem czy to bezpieczne, lepiej jej nie prowokuj…
-
No, no nie wymiękaj, wiesz jak ona cię lubi…
-
Jak kot myszkę…., a po takich zabawach ciężko dojść do
siebie….
-
No cóż Izabela, to Izabela…., a na razie zapraszam- Maks
roześmiał się chłopięco
„Dzięki
zapowiada się nieźle, a co dalej pogramy, czy zabawimy się…”
„Mam
tu kilku kumpli z którymi może nie pójdzie ci tak łatwo, no
i…chyba powinieneś jeszcze kogoś poznać…” – i dodał już
głośno
-
Choć ze mną, na razie przedstawię cię właścicielce tego hotelu,
kasyna i nie tylko. Panie zajmijcie się naszym gościem – dodał z
niewinnym uśmiechem
do dziewcząt, a Sebastian poczuł ukłucie
niepokoju, jakąś półprawdę, ale co tam Maks zawsze miał swoje
sekrety.
„A
tak przy okazji, po co przyjechałeś, tak sobie rozrywkowo, czy …?”
„Tak,
do Gajusza, przewoziłem przesyłkę, od twojego brata, a teraz chyba
z nim trochę zostanę”
„A
co rodzinka Gajusza cię kreci, chcesz wrócić do Luny” –
Sebastian wyczuł coś w myślach Maksa, ale nie potrafił tego
zidentyfikować, czyżby zazdrość, to chyba niemożliwe, choć
pamiętał, że Maks już kiedyś czepiał się go o Lunę, ale
czemu?
„Ech,
tam, co ty, na głowę upadłeś, już ci kiedyś mówiłem, że Luna
jest tylko kumplem, a u Gajusza trzymają mnie wspólne interesy,
teraz zagoił parol na tych co mi podpadli, więc jestem…”
„Ha,
skoro tak, to nic nie mówię” – i dodał głośno
-
Dobra idziemy do prywatnej sali tam obok, Panie cię poprowadzą - i
zawołał ze śmiechem. – Bawmy się, cały wieczór nasz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz