Światła reflektorów samochodowych przecinały gęsty, intensywny
mrok tworząc świetlisty leśny tunel z kolumnadą przydrożnych pni drzew, których
wierzchołki niknęły w ciemności. O ich istnieniu przypominał tylko ostry
przeszywający szum wiatru. Ciemność lasu przywodziła wręcz na myśl szalejący wir czarnej
dziury. Poza snopem światła nic nie ma. Do tego drążący irracjonalny strach,
nieuzasadniony i obezwładniający, ale też gdzieś jakby dochodzący z boku. To tylko przebłysk, jeden obraz. I naraz w
światłach obraz się zmienił, jak z podziemi wyrasta coś…, postać, kolejny
ułamek sekundy, hamulec, świetliście blada ręka postaci oparta o maskę
samochodu, podmuch gwałtownego wiatru wydymający ubranie, wstrząs, krew na
jasnym tle….
Aleksander obudził się z jękiem, zlany potem, całym
ciałem dalej czując wstrząs zatrzymywanego gwałtownie samochodu, jak by to
właśnie ten wstrząs go obudził. Serce biło mu tak gwałtownie jak by miało
wylecieć z klatki piersiowej i rozbić się o najbliższą ścianę. Adrenalina
jeszcze buzowała w krwioobiegu pomimo, że już od chwili przecież zdawał
sobie sprawę, że to tylko sen i nic się nie zdarzyło, ale…już miał takie sny.
Tak realistyczne wyraźne, czuł w nich przez ułamek sekundy i widział
wszystko. I nie to, było w tym najgorsze tylko doświadczenia późniejsze,
wiedział, iż to się kiedyś zdarzy, może jutro, może za rok czy dziesięć lat,
może zapomni, ale tuż przed, przypomni sobie i nic nie będzie mógł
poradzić, zmienić ani inaczej zareagować. Tak było za każdym razem do tej pory,
tylko, że nigdy nie było to nic dramatycznego, złego, a teraz…, uff.
Potrząsnął
gwałtownie głową, aby pozbyć się szalejących, obijających się po głowie myśli.
Spokojnie poprzednio też czasem, a nawet zawsze, źle interpretował to co
widział. Skoro nie zna się kontekstu nie
można wyciągać pochopnych wniosków, w końcu to idiotyczne na leśnej
drodze kogoś przejechać, poza tym samochód zatrzymał się w końcu, a tak
naprawdę nic nie widział złego, może to wcale nie krew tylko coś czerwonego pod
płaszczem (bo miał płaszcz, a może kurtkę), tylko to uczucie, że to ktoś znajomy
i bardo drogi, ale twarzy nie widział. Oparł ręce o czoło, głowa zaczynała go
boleć i pulsować w takt rytmu serca.
- Muszę
się skoncentrować, co jeszcze widziałem, czułem i wiedziałem – powiedział na
głos.
Pomogło,
własny głos zabrzmiał na tyle realnie, że pozwolił oderwać się od chaosu
gwałtownych myśli. Ten moment pozwolił mu na skupienie i przywołanie w pamięci
obrazu ze snu.
„Co jeszcze, tak… było gorąco, chyba spieszyłem się
gdzieś, a … to była chyba dziewczyna - ta myśl wzbudziła w nim dziwne uczucie
pragnienia. - Miała jasny płaszcz, prawie biały… a może białą sukienkę. To
nie był mój samochód, tylko czyj? I co, to za samochód - tego za nic nie był w
stanie sobie przypomnieć. - No dobra to już coś, nigdy nie jeździć w nocy obcym
wozem, tak na wszelki wypadek”.
To może dziwne, ale ta jedna absurdalna myśl i proste
rozwiązanie pozwoliła mu się uspokoić, oddech oraz serce zaczęły wracać do
normy. Powoli położył się na poduszce i na spokojnie jeszcze przez chwilę rozpatrywał
prawdopodobieństwo widzianego zdarzenia, a w miarę jak zmęczenie i senność brały górę
coraz bardziej całość wydawała mu się mniej realna.
Ranek o świcie obudził go wstającym nieśmiało słońcem, ciepłą
wiosenna pogodą i nawet z za
zamkniętego okna słychać było krzyki pierwszych wiosennych ptaków uwijających
się w śród pobliskich drzew. Pierwsza niechęć do wyjścia spod ciepłej kołdry i
oderwania się od miękkiej poduszki szybko uleciała na myśl o nadchodzącym dniu,
choć było dopiero w pół do szóstej. Siadł gwałtownie na łóżku, przez moment
wróciły wspomnienia ubiegłej nocy, ale jasny poranek i optymistyczny ptasi
świergot szybko rozproszył te myśli.
Kiedy
pozbył się wspomnień nocnych urojeń, prawdziwa rzeczywistość wdarła się na ich
miejsce gwałtownie i ogarnęła całe myśli, rozlewając się falą zadowolenia po
ciele. To miał być wspaniały dzień, zaplanowany od dawna wyczekiwany nareszcie
nadszedł. Koniec szlabanu nareszcie znów może ruszyć się z domu i wsiąść na
konia.
Zerwał się teraz z łóżka gwałtownie i szybko poszedł do
łazienki, na moment zatrzymał się przed lustrem i krytycznie spojrzał na swoje
odbicie. Spojrzały na niego bardzo ciemne grafitowo szare podkrążone oczy,
umieszczone w bladej pociągłej twarzy (nawet usta miał blade), otoczonej ciemnymi, nastroszonymi i
potarganymi krótko obciętymi włosami.
To odbicie kazało mu się zatrzymać na chwilę i zastanowić
nad sobą.
Nazywa
się Aleksander May, ma prawie dziewiętnaście lat (no, za pół roku) i nieodparte
wrażenie, iż życie przelatuje mu między palcami i co gorsze nawet go to
nie wzrusza. Całe życie czegoś szukał, bardzo pragną, ale było to gdzieś daleko
poza zasięgiem i nie potrafił nawet zidentyfikować co to było.
Co
prawda, z zewnątrz patrząc, jest samodzielny, odpowiedzialny i takie tam…,
kończy szkołę średnią, mieszka co prawda z przybranymi rodzicami i siostrą, ale
prawie jak by z siostrą mieszkali sami i dobrze się razem potrafili zająć sobą.
W
zasadzie to on czuł się jakby był starszym bratem i opiekował się Natalią, kompletnie
szaloną, teraz, w końcu, studentką medycyny ale wcześniej równie szaloną, a do tego nieposkromioną
nastolatką i nieznośnym dzieckiem.
Byli bliźniętami, ale różnili się od
siebie jak ogień i woda, oczywiście to ona była ogniem, a on tylko
spokojnie płynąca wodą. Teraz już studiowała, a on cały czas tkwił w szkole,
przed maturą, ale nie dlatego, że był tępy tylko dlatego bo to ona była super bystra, miała fotograficzna
pamięć, uczyła się wszystkiego błyskawicznie, skończyła szkołę trzy lata
wcześniej, przez ponad rok studiowała biologię molekularną, a potem zmieniła
nagle zdanie i postanowiła z dnia na dzień studiować medycynę i na razie
studiuje.
Rodzice rozwiedli się już ładne parę lat temu, ale nigdy
nawet się nie kłócili ze sobą, zbyt zajęci pracą, interesami i podróżami, odkąd
pamięta zawsze osobno i zawsze biegiem. Mieszkali razem, bo tak było wygodniej
i nie musieli też decydować co z dziećmi.
Natalia
sprawiała wieczne kłopoty, od dziecka była dużo mądrzejsza od innych dzieci nie
potrafiła się z nimi bawić, biła się i gryzła inne dzieci, jednak uwielbiała
zwierzęta, co prawda też się z nimi gryzła, ale to ani jej ani im nie
przeszkadzało, wydawało się zawsze, że lepiej rozumie zwierzęta niż ludzi. No
i, jeszcze tendencja do pakowania się w kłopoty i poszukiwania ich wręcz i
przyciągania wypadków itp. może to dlatego, że jak spotkała coś dziwnego,
nieznanego, zagadkowego to pchała w to palce i nie tylko. W zasadzie to
powinno być zaletą jak parasol ochronny nad innymi ludźmi, miało się wrażenie, że
jak coś ma na kogoś spaść to na nią, jak popsuć się to jej (w zasadzie to może
tylko prawo Marphiego). Aleksander był jedynym dzieckiem z którym Natalia
się bawiła i, któremu jej charakter i przypadłości nie przeszkadzały, może dla
tego teraz byli tak ze sobą związani, a on taki odpowiedzialny.
A tak z drugiej strony patrząc, to on sam jest przecież
zlepkiem wszystkich najgorszych wad jakie można sobie wyobrazić, nie potrafi dogadywać
się z ludźmi, często kiedy jest o czymś przekonany to potrafi walczyć o to
do upadłego, co prawda dlatego, że po prostu wie jakie są konsekwencje i
przyczyny, ale oczywiście nie potrafi z reguły tego wyjaśnić. Z kolei z
czasem z takich samych przyczyn nagle całkowicie zmienia zdanie, co doprowadza
ludzi do szału. Jego samodzielność to tak naprawdę brak zaufania do innych. Do
tego jeszcze poczucie, że jest inny niż wszyscy, pełen komplet, by ludzie go
unikali, a może on ich. W każdym bądź razie jest raczej samotnym odludkiem,
więc może z Natalia nie są tak bardzo różni.
Te rozważania plus sińce pod oczami przypomniały
Aleksandrowi, o przyczynie szlabanu co wywołało u niego grymas obrzydzenia na
twarzy i dreszcz na plecach.
Trzy miesiące temu miał wypadek samochodowy, choć
właściwie chyba ciężko nazwać to wypadkiem „samochodowym”, kumpel ćwiczył do
prawa jazdy jazdę po śniegu i lodzie, a on postanowił spróbować nowej odmiany
skiringu, to znaczy jechał za jego samochodem na desce snowboardowej…. Efekt
skomplikowanie połamana noga, cztery żebra i przebite płuco, no i rezultat,
ponad dwa miesiące gipsu i potem rehabilitacja. No i oczywiście siedzenie
w domu, unikanie wysiłku (całą zimę jazdy na nartach, łyżwach, desce nawet na
koniu itp.).
Rodzice bardzo przejmowali się i przez pierwszy miesiąc
często bywali w domu, w zasadzie na zmianę mieszkali z nim, koszmar, a i
Natalia opiekowała się nim, co było nawet niezłe. Co prawda początkowo lekarze
wróżyli co najmniej pół roku pełnego unieruchomienia i bardzo długą
rehabilitację, okazało się jednak, iż bardzo szybko wracał do zdrowia,
zadziwiając lekarzy i wszystkich, (jak zwykle zresztą).
„Jak zwykle głupie konowały, nie rozumieją, że to, co
sprawia przyjemność nie może szkodzić – Aleksander uśmiechnął się pod nosem
wyobrażając sobie siebie na jednej łyżwie z gipsem siejącą postrach na szkolnym
lodowisku (niestety nie dali spróbować) – Ale dość już, dziś koniec” –
uśmiechnął się do siebie z tryumfem.
Szybko
dokończył toaletę, przyczesał jeszcze raz włosy i z satysfakcją wciągnął
bryczesy.
Zbiegł do
kuchni, jeśli można było nazwać to kuśtykanie biegiem.
- Cześć
Alex, może tak nie szalej, dopiero niedawno zdjęli Ci gips, mam już dosyć
Twojego zrzędzenia w domu. - Natalia podniosła nos znad miski płatków z
autentyczną troską w głosie, choć podejrzewał, że troska jest raczej o własny
interes niż jego zdrowie.
- Spadaj,
mała, co tu jeszcze robisz. Jestem już zdrowy i wolny, wczoraj rehabilitant
pozwolił mi wsiąść na konia i nic tego nie zmieni - odwarknął z tryumfem, ale
zaraz parsknął śmiechem. Chyba nic nie było w stanie popsuć mu humoru.
- Dobra, dobra, Ja tylko się martwię, podwieźć cię do
stajni – Natalia spróbowała ostrożnie.
- Nie
bądź taka cwana, to ja mogę cię raczej podwieźć gdzieś, twój wrak jest w
warsztacie, jak się nie umie jeździć to się buja pociągiem, nie zapominaj o tym
- pogroził Aleksander. – A poza tym chyba musisz jechać na zajęcia, a nie do
stajni, ja mam jeszcze dziś zwolnienie, jazda na koniu to też rehabilitacja,
mam być w stajni przed siódmą – dodał.
- No
wiesz co, ostatnie dwa miesiące ci nie przeszkadzało jak jeździłam twoim
samochodem– oburzyła się
- No
jasne jeździłaś tylko czasem po zakupy i na uczelnię
-
Pieprzysz. Ale, jeździłam świetnie, nie to co Patryk – odparowała. To był cios
poniżej pasa i dobrze o tym wiedziała. Patryk to kumpel, który spowodował
wypadek po którym Aleksander był w gipsie ostatnie miesiące.
- Ach,
zamknij się i jedz – jednak wspomnienie Patryka popsuło mu humor na moment,
chyba z powodu wyrzutów sumienia, ich przyjaźń nie przetrwała jego
unieruchomienia. Początkowo Patryk go odwiedzał, ale zachowywał się dziwnie, a
potem przestał wpadać, a nawet dzwonić.
- Sorki,
Alex, nie chciałam – zreflektowała się Natalia z przepraszającym uśmiechem.
- No to
jak podwieźć cię gdzieś np. od szkoły?
- Nie,
nie jadę na uczelnię tylko do szpitala, a mam pociąg za piętnaście minut,
już spadam – roześmiała się, szeroko pokazując wszystkie zęby i wstała
powoli, zdejmując z kolan puszystą białą kotkę, bardzo z tej zmiany
niezadowoloną. – No, Biała nie przesadzaj, bez fochów muszę iść – i rzuciła
w kierunku Aleksandra – Tylko tak sobie myślałam, że pomoc choremu to dobry
sposób na zryw z zajęć, bo dziś mam pierwsze zajęcia w szpitalu i
mocno się stresuje.
- Czym, przecież
Cię to fascynuje, a poza tym i tak zawsze jesteś najlepsza.
- Och,
przestań nie o to chodzi, no, wiesz ludzie, pacjenci, co mam im mówić, to
neurologia…
-
Przecież nikt nie da ci się dotknąć do pacjentów, nie na początku
-
Właśnie, wolałabym chyba prosektorium, patologię, laboratorium
- To
czemu nie zostałaś na biologii
- Nie
wiem, chyba wolałam…, chciałam badać ludzi, a nie myszy – uśmiechnęła się –
Masz rację, tylko wpadam w panikę, mam wrażenie, że dzisiaj to taki dla mnie
test i, że na pewno go obleje i na dodatek się zbłaźnię.
Gdyby nie
ten uśmiech, dałby jej chyba po łbie.
- No,
zdecydowanie nie.
- No,
dobra, acha, po zajęciach idę na basen, zjem po drodze coś w Mc Donaldzie.
- Uff,
idź już, bo się spóźnisz
- Baj,
uważaj na siebie i nie szalej – krzyknęła, trzaskając z impetem drzwiami.
Natalia zatrzaskując za sobą drzwi z radosnym uśmiechem zbiegła po schodkach i
ucałowała lśniące, gęste ciemne futro na pysku ich olbrzymiego owczarka
kaukaskiego i podrapała go czule za uchem. Poczuła falę jego miłości i oddania,
oraz obawę, że go opuści,
- No,
robaczku muszę teraz lecieć, ale niedługo wrócę to się dłużej pobawimy –
zamruczała do psa z ogromna czułością.
Natalia niesamowicie kontrastowała z olbrzymim cielskiem wielkiego psiska, była drobną
zgrabną brunetką, o słodkiej twarzyczce małego elfa i figlarnych bardzo
ciemnych szaro grafitowych oczach. Wyglądała mniej więcej na piętnaście lat
i tak często ją traktowano. Ubrana w obcisłe dżinsy za kolana i obcisły,
podkreślający zgrabną figurkę błękitny top, oraz krótką dżinsową kurteczkę,
poruszała się zwinnie i lekko niczym małe pełne energii zwierzątko. W każdym
ruchu tryskała z niej energia oraz
niepohamowany entuzjazm. Poruszała się płynnie i lekko niczym zwiewna
baletnica, a ciemne niesforne krótkie loczki dodawały jej fascynującego
uroku podkreślając gładką, jasną cerę.
Pobiegła
zwinnie do bramy, a olbrzymi pies biegł przy niej z impetem ciężarówki i prawie
takim samym łomotem, w końcu ważył pewno z osiemdziesiąt kilo i był wielki
jak mały niedźwiedź. Zaśmiała się na tę myśl i wspomnienie jak kiedyś na
spacerze z Puszkiem, bo tak się jej „robaczek” nazywał, spotkała w lesie
czterech podpitych osiłków, którzy wyszli z za zakrętu i wpadli na nią,
jak Puszek właśnie schylony obwąchiwał jakiś krzaczek.
- Matko
święta, patrzcie chłopaki mała z niedźwiedziem – zawołał jeden z nich,
reszta spojrzała i błyskawicznie ruszyli do ucieczki.
Widok był
tak komiczny, że do tej pory nie mogła tego zapomnieć, choć oczywiście miała
też niewielkie wyrzuty sumienia, że ich tak
wystraszyła. Ale Puszek był naprawdę bardzo łagodny i kochał wszystko co
małe i puchate i w ogóle kochał wszystko, wychowywał się z jej kotką, której
zawsze leciał na pomoc jak ta tylko zamiauczała, a swoją drogą ciekawe czy
jej by też leciał na pomoc gdyby zawołała, jest taki łagodny i miły.
Wybiegła
przez furtkę i zostawiając zmartwionego psa w domu pobiegła do pociągu.
Aleksander opadł na krzesło przy kuchennym stole i
odetchnął głęboko. Przez moment rozważał czy nie usmażyć sobie kawałka mięsa, ale płatki stały na stole…
Sięgnął po nie, wziął jeszcze banana i czekoladowego batona. Spojrzał z
satysfakcją na „przygotowany” posiłek i szybko zabrał się do jedzenia. Prosto,
łatwo i przyjemnie. Biała kotka otarła się przymilnie o jego nogę i zamruczała
zachęcająco, ale zignorował ją, więc niepocieszona wskoczyła na krzesło na
którym siedziała przed chwilą Natalia i zaczęła się myć.
Zjadł
szybko i poszedł do garażu po swoje auto, prezent od rodziców na osiemnastkę,
co prawda leciwe, ale lubił przy nim majstrować czasem. Spojrzał z zadowoleniem
na czerwony błyszczący lakier i dumnie poklepał maskę. Był to naprawdę stary
Land Rover z osiemdziesiątego pierwszego roku, ale silnik miał ekstra, a lakier
sam kładł i kolorek był bomba. Wsiadł, położył z zadowoleniem ręce na
kierownicy i odpalił silnik, głośne charkotliwe znajome mruczenie działało satysfakcjonująco
i wprawiło go w jeszcze lepszy nastrój.
Sebastian Brent zaparkował motocykl przy bramie do garażu
i zdjął kurtkę, przeciągną się, od długiej jazdy zesztywniały mu wszystkie mięsnie,
w końcu dziesięć godzin na motorze to nie byle co, teraz trzeba by się
rozruszać. Jednak najpierw interesy, postanowił zajrzeć do Gajusza i oddać
przesyłkę z która bujał się od wczoraj, no i oczywiście zaproponować
ewentualną współpracę.
Poprzednia
wizyta w tej okolicy pozostawiła silny ślad w jego pamięci. Po pierwsze miał
niedokończone porachunki z gorylem Macharenki, z nim samym również to na
marginesie, a po za tym nie mógł zapomnieć o tamtej dziewczynie.
Gajusz,
oczywiście, czekał na niego jak zwykle, w swoim gabinecie nie przerywając pracy
na komputerze podziękował za przesyłkę, ale
przede wszystkim, za chęć współpracy. Jednocześnie niby mimochodem
zapytał jak tam bracia Verden i ich interesy. Sebastian podziękował ze
śmiechem, wiedział że Romano i Verden, teraz nie prowadzili może wojny, ale o
wielkiej przyjaźni też nie było mowy. Współpracowali ostatnio i to tylko dla
tego, że poczynania Macharenki i jego tajemniczych sojuszników zagrażało
wszelkim interesom.
Rodzina
Verden działała może na granicy szarej strefy, ale nigdy nie przekraczali
pewnej granicy po której Gajusz Romano musiałby ich zacząć ścigać. W związku z
czym Gajusz ich tolerował, a czasem nawet jak teraz wykorzystywał do
tropienia i pacyfikowania zdecydowanie poważniejszych przestępców.
Sebastianowi
było to generalnie obojętne jedynymi z Verdenów z którymi nieco się przyjaźnił
był Maks, no i jego siostra Izabela, a ten podobno był tu od jakiegoś czasu,
może też tu u Gajusza.
- Maks
jest u ciebie – spytał przy okazji
- Nie,
jakiś czas temu trochę wykonywał dla mnie
kilka zleceń w Europie i na Bliskim Wschodzie, ale to wiesz pewno, potem
podobno pojechał do Kazachstanu albo Rosji, ale nie wiem na czyje zlecenie,
teraz chyba coś robi na własny rachunek… – i dodał ze śmiechem - albo szaleje
za zarobione pieniądze, bo nie odzywał się od ponad roku.
- Szkoda
miałem nadzieje go u ciebie spotkać, wisi mi kasę, ale lubię go to stary
kumpel, jest w porządku
- Też go
lubię, to profesjonalista, chętnie go zatrudnię, powiedz mu jak go spotkasz, bo
pewno poszukasz go jak już tu jesteś – zaśmiał się Gajusz
- Jasne –
odparł Sebastian – Nie zapomnę wspomnieć o robocie u ciebie - dodał
Sebastian
był typowym najemnikiem, pracował dla tego kto dobrze płacił, lub gdzie miał
własny interes, jednak starał się zawsze stać po właściwej stronie moralności i
prawa, w każdym bądź razie z własnego punktu widzenia i własnych standardów.
Przez
ostatnie lata głównie pracował dla Amerykanów i rzadko bywał w Europie, ale
robił też czasem zlecenia właśnie dla braci Verden, głównie Maksa starszego z
braci i dla rodziny Romano. Tu czuł się zawsze świetnie jak w domu, którego w
zasadzie już nie pamiętał. Z kilkorgiem z nich naprawdę się przyjaźnił od
wielu lat i byli jedynymi, którym mógł powiedzieć, że ufa.
Teraz
kiedy Maks Verden poinformował go, że Gajusz szuka chętnych do rozprawienia się
z Macharenką, nie musieli go specjalnie namawiać. Zwłaszcza, że od czasu
tego incydentu z przed kilku miesięcy był naprawdę na nich cięty przez dłuższy
czas musiał udawać że nie istnieje, nie pokazywał się wśród znajomych i nigdzie
nie bywał, zdawał sobie sprawę, że to jedyne wyjście do momentu zapuszkowania
drania, ale ile można, już woli czynnie podziałać w tym celu.
Jednak po
chwili wspomnienie potyczki z gorylem Macharenki, przywołało znów też
wspomnienie tej dziewczyny, która wtedy uratowała go. Coś aż go zabolało jak o
niej pomyślał, nikomu nie powiedział do końca, co się stało, to znaczy powiedział,
tylko nie wspomniał o tym, że wszyscy zapomnieli oprócz Niej. Wiedział, że
to niebezpieczne, ale jakoś był pewien, iż ona nikomu nie powie, a na pewno nie
bywa w takim środowisku, które mogłoby być w ogóle tym zainteresowane.
No dobra
koniec tych rozważań trzeba się rozruszać, jutro czeka ich ciężki dzień, Gajusz
poinformował go, że ma wolne dziś i jutro do wieczora, ale potem ma się stawić
na spotkanie – odprawę. Wtedy ustalą kiedy trzeba zaplanować kolejną akcje i
gdzie zacząć gromadzić materiały o działaniach Macharenki. Teraz musi
znaleźć Daniela i spytać czy nie przeleci się na nim do lasu, a potem poszuka w
paru kasynach Maksa.
Daniel wykazał ogromny entuzjazm, na pomysł wspólnego
wypadu do lasu, uwielbiał razem z Sebastianem ścigać się po leśnych ostępach i
obaj zaraz dołączyli do też wybierających się na poranne bieganie Luny i
Dawida, postanawiając choć przez chwile pobiegać razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz